zamknij

Jan Lubos

Eksperyment stanfordzki, eksperyment Milgrama, orwellowska nowomowa... Początki totalitaryzmu w praktyce.

2020-04-16

W okresie przedświątecznym pojawiło się wiele nagrań wideo, dokumentujących bardziej lub mniej uzasadnione interwencje policji. Często brutalne, często po prostu łamiące prawo. Nagrania z Mikołowa, Olsztyna, Warszawy. Z Krakowa i Szczecina. Z całej Polski. Pojawiły się też wypowiedzi przedstawicieli policji. Broniące policjantów lub skarżące się na lekceważące czy obrażające ich, pogardliwe traktowanie przez obywateli Polski, czasami nawet grożące autorom nagrań (np. rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie).

Wiele lat temu profesor Zimbardo przeprowadził na Uniwersytecie Stanforda tzw. Eksperyment Więzienny. Nie zagłębiając się w szczegóły, eksperyment wykazał, że jeżeli grupie całkowicie normalnych, przeciętnych osób dać nie kontrolowaną władzę nad innymi, część z nich na pewno będzie jej nadużywała. Będzie brutalna, a nawet po pewnym czasie będzie czerpała przyjemność ze znęcania się nad innymi. Eksperyment stanfordzki przerwano po 6-ciu zaledwie dniach, a jego uczestników - zarówno "policjantów" jak i "więźniów" - objęto opieką psychologiczną, w kilku przypadkach wieloletnią, mającą usunąć skutki tego kilkudniowego bycia "policjantem" lub "więźniem". Sednem eksperymentu było nie sprecyzowanie przez jego organizatorów do czego, jak daleko mogą się posunąć "strażnicy", oraz zostawienie im wolnej ręki w sposobach egzekwowaniu nadzoru.

Eksperyment wyjaśnił brutalność i bezwględność policji w tzw. państwach policyjnych. Wbrew wyobrażeniom, nawet w całkowicie totalitarnych państwach świata na ogół nie ma przepisów skłaniających policję do brutalności, zezwalających na nią. Natomiast normą jest nakaz ścigania obywateli zostawiający swobodę interpretacji form tego ścigania, bezwzględna obrona nawet najbrutalniejszych członków formacji siłowych i zawsze pojawiająca się wrogość i pogarda społeczna dla członków tych formacji.

W czasach PRLu ówczesna policja, Milicja Obywatelska, należała właśnie dlatego do najbardziej znienawidzonych służb. Słusznie? - MO ścigała przecież również zwykłych bandytów, złodziei, oszustów. Bez MO przecież byłby w całym kraju totalny chaos i anarchia...

Późną jesienią 1976 roku miałem okazję "zwiedzić" posterunek MO przy dworcu kolejowym w Koluszkach. Trafiłem nawet do pokoju przesłuchań. Podłoga i ściany pokryte białymi kafelkami, na których wciąż jeszcze były bryzgi krwi przesłuchiwanego chwilę wcześniej złodzieja kolejowego. Jakiś praktyczny, lokalny sadysta milicyjny najwyraźniej ułatwił sobie spłukiwanie śladów przesłuchań, w kącie był nawet kranik z kawałkiem węża ogrodowego, w podłodze kratka ściekowa. Ten drań usilnie pracował na tą złą reputację MO. Nie było przecież przepisów nakazujących bić przesłuchiwanych, wymuszać na nich zeznania. Były przepisy nakazujące ścigać ludzi, były przepisy nie precyzujące dokładnie jak można to robić, byli w końcu szefowie, broniący takich drani. Dając komuś niekontrolowaną "władzę" nad ludźmi zawsze, ale to zawsze jest pewne, że pojawią się nadużycia. I to wszystko jedno, czy formacja siłowa nazywa się policja, milicja, ZOMO, czy Gestapo. Finalny efekt zawsze będzie taki sam.

Polska Policja potrzebowała wielu lat, by odzyskać zaufanie ludzi. Dzisiaj, na naszych oczach, to zaufanie sypie się. Nie dlatego, że wszyscy policjanci nagle z dnia na dzień stali się draniami. To bzdura przecież. Dlatego, że eksperyment stanfordzki wykazał, że każąc grupie ludzi ścigać innych, nie precyzując dokładnie jak, ale za wszelką cenę, deprawujemy ich. A ludzie widzą tą deprawację. Dlatego, że szefowie bronią kilku drani i nie wskazują, że to decydenci stworzyli warunki do nadużywania prawa. Dlatego, że rzecznicy Policji tworzą i utrwalają swoimi wypowiedziami świadomość, że policjanci - członkowie społeczeństwa - stali się osobną grupą, przeciwstawianą temu społeczeństwu. My- policjanci. Wy - ludzie nas nie lubiący, kpiący z nas, lżący nas.

Krzywdzą w ten sposób, być może świadomie, większość policji, spychając ich razem z tymi nielicznymi draniami na pozycje przeciwstawne reszcie społeczeństwa. W części z tych filmików można dostrzec, że policjanci faktycznie mają problem z wyegzekwowaniem obowiązujących przepisów. Potwierda to jednak tylko nieprecyzyjność tych zapisów, ich wadliwość, ogólnikowość. Potwierdza, że od pewnego czasu niby-rządzący w Polsce prowadzą na szeroką skalę więzienny eksperyment stanfordzki.

Czy zwolennicy partii rządzącej nie widzą tego? Widzą. Czy zatem są - jak niektórzy mówią lub piszą - ślepi, głupi, ograniczeni? Oczywiście nie są. Wyborców PISu można podzielić na dwie grupy. Pierwsza, bezwzględnie oddana partii, to grupa osób i ich rodzin czerpiąca bezpośrednie korzyści z przejęcia władzy przez PIS. Etaty w spółkach skarbu państwa, radach nadzorczych. Na ogół dzięki PISowi w ogromny sposób poprawiła się ich sytuacja materialna. Jest ich wielu, każdy potrafi takich wskazać także w Rybniku. Oczywiście "swoimi" intratne etaty obsadzała wcześniej każda władza. Każda bez wyjątku przez ostatnie 100 lat. Prawdą jednak jest, że na taką skalę i często wbrew interesom tych spółek, firm, instytucji, nie działo się to nawet w PRLu.

Drugą grupę, znacznie liczniejszą są jednak osoby, których ja nazywam "wyznawcami". Często widzą nieprawidłowości, być może nawet nie zgadzają się z nimi, ale z jakiegoś powodu (na pewno nie z głupoty) je akceptują.

W 1961 roku amerykański psycholog społeczny Stanley Milgram przeprowadził eksperyment badający posłuszeństwo wobec osób uznanych za autorytet. W doświadczeniu osoba prowadząca eksperyment (autorytet) wymuszała na badanych osobach stosowanie torturujących elektrowstrząsów innej osobie. Siła elektrowstrząsów narastała w czasie, torturowanie nimi szybko stawało się oczywiste dla każdego je stosującego. Prawie nikt nie przerwał eksperymentu, mimo świadomości, że może to zrobić bez żadnych konsekwencji w każdym momencie. Wszyscy mieli świadomość, że robią coś złego lub bardzo złego. Wszyscy byli zwykłymi, normalnymi, bardziej lub mniej inteligentnymi, o różnym wykształceniu ludźmi.

Eksperyment Milgrama powtarzano wielokrotnie, w różnych krajach, na różnych uczelniach, czasami z dość istotnymi modyfikacjami, ale zawsze i wszędzie wynik był identyczny: skłonność do podporządkowania się autorytetowi (osobie, którą my sami, bez przymusu, uznaliśmy za autorytet) jest wszędzie jednakowa, zdumiewająco wysoka, jest to skłonność niezależna od zawódu, wykształcenia, inteligencji, dowolnych innych czynników społecznych i ma większy wpływ na zachowanie ludzi niż osobowość, pragnienia, przeżycia, motywy, postawy i wartości w tym wartości chrześcijańskie. Eksperyment Milgrama pokazał również w jaki sposób "pozbywamy się" poczucia odpowiedzialności: jeżeli autorytet coś kazał zrobić, to wiara w ten autorytet usuwa poczucie odpowiedzialności z sumień wyznawców autorytetu. Bardzo wygodne, do momentu upadku autorytetu...

Tłumacząc to na zwykły język: jeśli ktoś, kiedyś dał się uwieść słowom np. pana Kaczyńskiego, uznał go, czasami bezwiednie, za swój autorytet, to dzisiaj, nawet widząc zło czynione przez tego pana, w jakiś sposób akceptuje je, podświadomie przyznając prymat słów autorytetu nad najważniejszymi nawet, osobistymi wartościami. Dzięki efektowi Milgrama (podporządkowanie się autorytetowi) działały i działają wszystkie systemy totalitarne. Najkrwawsi oprawcy własnych narodów - Stalin, Hitler czy północno koreańska dynastia Kim'ów - mieli mimo swych zbrodni ogromne poparcie społeczne. Zostali gdzieś, w którymś momencie, uznani za autorytet, któremu prawie każdy podporządkowywał się, mimo sprzeczności działań tych "wodzów" z ich osobistymi wartościami.

Z pułapki posłuszeństwa, wbrew pozorom, jest bardzo trudno wyjść. Korzystają z tego, bez skrępowania, obecni włodarze Polski, to posłuszeństwo widać najlepiej w dyskusjach, w których biorą udział obie strony sporu politycznego. Kilka dni temu na facebookowym profilu mojego znajomego toczyła się dyskusja. Przeciwnicy obecnego niby-rządu, dwóch wyznawców PISu. Ci ostatni zachowywali się jednak w różny sposób. Pierwszy, nazwijmy go pan A.S., wypowiadał się rzeczowo, próbując logicznie uzasadniać bronioną tezę. Gdy padały pytania wymuszające konkretną odpowiedź, która musiała być jednak sprzeczna z deklarowanymi przez A.S. wartościami, milkł. Nie odpowiadał. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że konkrety obalają bronioną tezę, musiałyby wskazać jej sprzeczność z deklarowanymi wartościami. Mimo wszystko nadal był osobą podporządkowaną autorytetowi wodza.

Drugi, niech nazywa się Z.J, na konkrety odpowiadał słowną agresją. Post był publiczny, dlatego pozwolę sobie ten komentarz, uzasadniający lub raczej tłumaczący demolowanie gospodarki przez rządy PISu, zacytować :

"ciekawe dlaczego Polacy powierzyli tym ludziom władzę?? Może to wcześniej zostali oszukani przez takich jak Pan? Dlatego też poszli drogą Bóg, honor i ojczyzna, a nie zdeprawowanych moralnie opozycjonistów, gdzie dobro drugiego człowieka to rzecz ostateczna i ciągle tylko kopactwo dołków pod własnym krajem na arenie międzynarodowej to dla nich chleb powszedni. Byle tylko własne kieszenie napełnić!".

Wypowiedź ciekawa z kilku powodów. Pan Z.J. napisał, że dzisiejsze niszczenie gospodarki jest uzasadnione w świetle złych rządów kilka lat temu. Nie wierzę, że tak naprawdę myśli, jednak tak często słyszał tego typu teksty (np. słynne "8 lat Polki i Polacy" pani Szydło), że automatycznie reaguje, stosując utrwaloną kalkę słowną bez względu na jej nieadekwatność. Pan Z.J. nie zna mnie. Nie wie, że nie tylko nie uczestniczyłem w rządach PO, ale nawet nie byłem (po 2007 r) zwolennikiem tej partii (chociaż kilku jej polityków cenię, czego nie mogę powiedzieć o żadnym polityku PISu). Jednak ponieważ jestem przeciwnikiem PISu, muszę - dla niego - być nawet nie admiratorem, ale członkiem PO, "oszukującym" ludzi.

Najfajniejsze jednak są następne słowa: "Bóg, Honor, Ojczyzna", w połączeniu z hasłami "zdeprawowani moralnie opozycjoniści", "kopactwo dołków pod własnym krajem". To, że te dwa ostatnie praktycznie dosłownie i z pewnością nieświadomie cytują niejakiego Władysława Gomułkę, z późnych lat '60 ubiegłego wieku wskazuje, że orwellowska nowomowa głębokiego peerelu i obecnie miłościwie nam panujących jest zbieżna, a w sporych fragmentach nawet tożsama.

Co to jest ta nowomowa, skąd się wzięła? - Zacytuję wikipedię: nowomowa to sztuczny język obowiązujący w fikcyjnym, totalitarnym państwie Oceania, przedstawionym w powieści Rok 1984 (1949) George’a Orwella. Charakteryzuje się tendencją do eliminacji jak największej liczby „niepotrzebnych” lub niekorzystnie (z punktu widzenia ideologii państwowej) nacechowanych wyrazów przez zastąpienie ich sztucznymi ekwiwalentami, w celu strywializowania języka (ogłupienie ludności) oraz wyeliminowania nieprawomyślności przez takie przekonstruowanie języka, by niemożliwe stało się sformułowanie w myśli czegokolwiek, co godziłoby w panujący reżim (...).

Pojęcie nowomowy z czasem przekroczyło ramy powieści Orwella i używane jest również jako określenie narzędzia (stylu wypowiedzi, quasi-języka) stosowanego przez władzę w państwach totalitarnych, która posługując się stałym zestawem typowych dla siebie określeń, fałszujących rzeczywistość, ma na celu narzucenie swoim obywatelom określonego systemu wartości.

 

Jeżeli ktoś samodzielnie odgadnie jakie systemy władzy charakteryzują się praktycznym, łącznym stosowaniem eksperymentu stanfordzkiego, efektu Milgrama tudzież nowomowy, nie postawię mu piwa. To zbyt łatwa zagadka.

Post scriptum.

Na zdjęciu zaznaczony jest nowy niby-wiceminister naszego niby-rządu. Będzie odpowiedzialny za dyscyplinę finansową budżetu państwa. Wasze skojarzenia z panami Misiewiczem i Jannigerem są całkowicie przypadkowe i nie zamierzone przeze mnie.

Nie bawi mnie nikła postura, czy gdzie niegdzie wykpiwana cherubinkowość nowego, niewątpliwie odpowiedzialnego niby-wiceministra. Jednak wyjątkowo zabawna jest świadomość, że ta kukiełka fomalnie ma dyscyplinować panów Błaszczaków, Brudzińskich, Sasinów. Ba, teoretycznie nawet samego nad-prezydenta-premiera... Smutne, że za państwowe (czytaj: nasze) pieniądze on i pewna panienka zbierająca sreberka z czekoladek (a jakże: kolejny nowy wiceminister) mają odmłodzić stetryczały wizerunek naszych władców.


Chciałbyś pisać bloga? Napisz do nas: [email protected]

Jan Lubos

Jan Lubos

Jan Lubos jest członkiem Ruchu Autonomii Śląska, publicystą, a jego pasją jest historia Śląska.

Redakcja Rybnik.com.pl nie odpowiada za treści oraz materiały publikowane przez użytkowników platformy blogowej. Treści i materiały publikowane przez Użytkowników stanowią prywatne opinie Użytkowników, za których publikacje Redakcja nie ponosi odpowiedzialności.

Oceń publikację: + 1 + 53 - 1 - 22

 

Komentarze (2):
  • ~cyd 2020-04-19
    05:18:43

    17 4

    Ma pan rację. To musi być Orwell - olśniło mnie, o ile pamiętam w jego powieści nie było prawdziwej opozycji, była opozycja kontrolowana. Tak to zorganizowano, że faktycznie władza miała całkowitą kontrolę. To musi tak wyglądać - już szanowny marszałek Terlecki powiedział: "Musimy się w końcu przyznać: Budka jest naszą wtyczką w totalnej. Ujawnił że Kidawa-Błońska jest sympatyczną marionetką, wywołał wojnę PO z PSL i Lewicą, obniżył sondaże opozycji i nadal pajacuje w Sejmie. W nagrodę zostanie prezesem nowej partii PO-Wesoła Frakcja" (zresztą o żonie tego "naszego" posła „Super Express” pisze ciekawe rzeczy...,... - można doczytać)
    Kolejny dowód na marionetkową opozycję to jej kandydatka - pani Kidawa, nawet wspomniany pan Borys nie wytrzymał i: " Borys Budka odepchnął ją od mikrofonu, dyktował jej, jak ma odpowiedzieć na pytanie zadane przez dziennikarza. Zachował się bez kultury, publicznie potraktował panią Kidawę jak marionetkę. Mam wielki niedosyt. Niedosyt wartości i w polityce i w kampanii – mówiła była szefowa kampanii Andrzeja Dudy".
    Ma pan rację - to niemożliwe by jeden człowiek rozgrywał całą PO jak dzieci - oni muszą być podstawieni, nie może być prawdziwy Szczerba przepychający się bezczelnie "do kibla", Nitras biegający po sejmie z telefonem, Schetyna wrzeszczący "będziemy opozycją totalną", Kijowski (tu nic nie trzeba pisać) i Siemioniak... - tu się panu może spodobać bo nawet Orwell się chowa: „Gościem Roberta Mazurka w porannej rozmowie RMF FM był były szef MON w rządzie PO-PSL Tomasz Siemoniak. Dziennikarz upewnił się, że opozycja domaga się dziś od rządu wprowadzenia stanu klęski żywiołowej i na tej podstawie przesunięcia wyborów. – Tak – potwierdził polityk PO.
    W tym momencie prowadzący program postanowił zacytować wypowiedź premiera. – Pan premier mówi tak: "wciąż nie uważam za konieczne wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, choć mamy klęskę żywiołową. Jej wprowadzenie oznaczałoby bowiem przesunięcie wyborów" – cytował Mazurek.
    – No to właśnie jest taka zdumiewająca retoryka, że czegoś co jest oczywiste... – zaczął odpowiadać Siemoniak. Wtedy dziennikarz dodał: "Zapomniałem panu powiedzieć, że to był premier Tusk. Mówił tak 6 czerwca 2010 roku. Pan to powinien pamiętać, bo był pan wtedy w rządzie".

    I kto jest wyznawcą?

  • ~pantonieja 2020-04-27
    20:50:29

    20 5

    najgłupszym eksperymentem jest ten w którym jasny jest wynik , najgłupszym blogerem jest ten który sam siebie chwalić musi czyli hanek czyli jan lubos

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.