zamknij

Kultura, rozrywka i edukacja

"Całe moje życie w sztuce"

2006-04-04, Autor: 
W rybnickim Klubie Energetyka odbyła się premiera spektaklu "Maleńkie sztuki dla  bałaganu" wg Muzy Pawłowej w wykonaniu Teatru Z Nazwą – recenzja.

Reklama

W spektaklu "Maleńkie sztuki dla bałaganu", a raczej dla budy jarmarcznej, bo o to chodzi w tytule, Teatr Z Nazwą postawił przede wszystkim na dobrą zabawę. Poprowadzeni lekką ręką reżyser Jadwigi Demczuk-Bronowskiej aktorzy, popisali się dobrą, rzetelną grą, która sprzyjała utrzymaniu atmosfery wesołości zarówno na scenie, jak i wśród publiczności. Na tekst Muzy Pawłowej składają się krótkie scenki, miniatury, w których autorka dotyka różnej maści problemów, czy po prostu tematów stanowiących punkt wyjścia do głębszej refleksji nad życiem i sztuką.


Pierwsza scena to historia niejakiej Nataszy (Bogusława Sznajder), która prowadzi spory egzystencjalne ze swoim zmarłym teściem (Artur Goleń) . Komizm sytuacji, w której nieboszczyk prosi o herbatę nic nie robiącą sobie z tego zmartwychwstania dziewczynę, zostaje dodatkowo spotęgowany jej wywodami o materializmie. Brak wiary w życie pozagrobowe u Nataszy wywołuje zniechęcenie w zmarłym, który, znużony bezcelową dyskusją, poddaje się i układa do ostatecznego spoczynku.


Druga miniatura, najbardziej brawurowo zagrana, to historia rodem z opowiadań Gogola, a miłośnikowi kina może kojarzyć się z komediami Barei. Mamy tu do czynienia z młodą kobietą (Beata Kabzińska), która w tydzień przed swoim ślubem przychodzi do biura wystawiającego zaświadczenia o tym, że jest się lub nie jest idiotą. Rząd dba o zachowanie odpowiedniego poziomu przyszłych pokoleń. Brak dokumentu potwierdzającego inteligencję grozi delikwentce niemożnością zawarcia związku małżeńskiego, a co z tym związane pokrzyżowaniem planów zawodowych i życiowych. Urzędniczka (Hanna Korbel) jawi się nam jako typowa przedstawicielka biurokratycznej machiny. Wielka, groźna, cedząca swe pytania przez zęby, z przesadną dbałością o poprawność wymowy, co zakrawa na głupotę, z poczuciem wyższości i przekonaniem o słuszności systemu, któremu służy z pełnym zaangażowaniem. Swoim zestawem absurdalnych pytań, zagadek, testów i ćwiczeń jest w stanie wyprowadzić z równowagi każdego, nawet stoika. I oto chodzi. Tekst w świetny sposób ukazuje mechanizmy ludzkiej psychiki, granice cierpliwości i ambiwalencję głupoty, jak np. w końcowej scenie wyliczanki „ucho, oko, nos, policzek…”, w której urzędniczka wpada w zastawione przez siebie sidła i zdradza się ze swoją, hmm, ekstatyczną wprost pasją do tego ćwiczenia. Jest dowodem na to, jak łatwo można zmanipulować praktycznie każdego doprowadzając go do kapitulacji wobec absurdu i beznadziei sytuacji, w jakiej się znalazł.

I tak też się dzieje w tym wypadku. Zdesperowana interesantka zachowuje się zgodnie z tym, co przewidziała (a raczej, co sprowokowała) urzędniczka. Widząc, że nie ma szans na wygraną, doprowadzona do rozpaczy, zachowuje się jak przepisowa „idiotka” robiąc grymasy, wystawiając język, plując, awanturując się. Ten fragment to świetna metafora komunistycznego porządku, w którym liczył się nieomylny system, a człowiek był (i w wielu krajach nadal jest) niezbędnym, bo potwierdzającym tę nieomylność elementem, przedmiotem, a nie podmiotem. Możemy sobie wyobrazić, że w podobny, choć z pewnością w mniej łagodny sposób wymuszano na więźniach politycznych przyznanie się do nie popełnionych zbrodni.

 

Akcja trzeciej miniatury rozgrywa się w szatni teatru. Jej pracownik (Artur Goleń) próbuje przybliżyć swemu znajomemu (Adrian Grad) historię tragedii królewicza duńskiego Hamleta. Poprzez serię skojarzeń ze współczesnością (gęsto ścielący się w sztuce trup zostaje przeciwstawiony rzeczywistemu, wielokrotnemu morderstwu niedoszłego pana młodego z sąsiedztwa, o którym opowiada przyjaciel szatniarza), Pawłowa w humorystyczny sposób pragnie zmierzyć się z tradycją szekspirowskiej tragedii, a może i sprowokować do jej nowego odczytania.


Garderoba zmanierowanej śpiewaczki operowej (Bogusława Sznajder) jest miejscem, w którym rozgrywa się czwarta, ostatnia scena spektaklu. Aktorce składa wizytę kobieta (Beata Kabzińska), która przez wiele lat była suflerem w teatrach, w których występowała artystka. Kontrast pomiędzy skromną pracownicą teatru cytującą bez przerwy swojego mistrza Konstantego Stanisławskiego, a śpiewaczką, tylko z pozoru wydaje się korzystny dla tej drugiej. Jej groteskowa, przerysowana gestykulacja, posuwanie się do kłamstwa i przesadnego koloryzowania relacjonowanych przez nią zdarzeń z przeszłości w tragikomiczny sposób ukazują niemożność oddzielenia przez artystę życia od sztuki. Świadomy tej żałosnej gry sufler, będący „zwierciadłem aktora” podsuwa mu jedyną słuszną kwestię „Całe moje życie w sztuce”.


Prosta, funkcjonalna i pomysłowo wykorzystana scenografia (dwa wieszaki, trzy stoły, rama na stojaku, przypominająca sztalugę), która w łatwy i szybki sposób pozwalała na zasygnalizowanie zmiany miejsca akcji, jest niewątpliwie dużym atutem spektaklu. Również fakt, że wielka przepastna skrzynia, stojąca na proscenium, pełni funkcję przenośnej garderoby, a aktorzy zmieniają swe kostiumy na scenie, na oczach widza powoduje, że teatr traci ze swej tajemniczości, ale zyskuje za to na swojskości. Pomysłowość i prostota elementów scenograficznych, ograniczenie do niezbędnego minimum rekwizytów oraz umowność kostiumów z pewnością ułatwią przemieszczanie się z miejsca na miejsce budy jarmarcznej… Teatru Z Nazwą.


Joanna Grabowiecka

fot. Dominika Rączka

 

Oceń publikację: + 1 + 0 - 1 - 0

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu Rybnik.com.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Alert Rybnik.com.pl

Byłeś świadkiem wypadku? W Twojej okolicy dzieje sie coś ciekawego? Chcesz opublikować recenzję z imprezy kulturalnej? Wciel się w rolę reportera Rybnik.com.pl i napisz nam o tym!

Wyślij alert

Sonda

Jesteś za powstaniem legalnego toru do driftu w Rybniku?




Oddanych głosów: 5373